Biegła, uciekała. Nie
wiedziała, przed czym dokładnie, ale wiedziała, że ten potwór chciał ją zabić.
Od blisko kilku tygodni nie było jej
w domu, nie miała czasu na odpoczynek, była wymęczona. W dodatku, nie miała nic
ani do obrony, ani do ataku. A ta bestia goniła ją niemalże od samego początku.
Dyszał nad jej karkiem, będąc
gotowym do wbicia zębów, do ugryzienia. Uderzyła go, usłyszała, jak się cofnął.
Biegła tak szybko jak nigdy. Nie zauważyła jednak konaru sosny. Przewróciła
się. Leżała na ziemi, gotowa, by ostatkiem sił bronić się przed napastnikiem.
Usłyszała szczęk miecza i krzyk. Nie
wiedziała, co się dzieje. Ktoś pomógł jej wstać. Nie patrząc na wybawcę, biegła
do bramy będącej między drzewami. Wbiegła na teren tego miejsca. Kątem oka
dojrzała, że potwór nie mógł dostać się do tego miejsca. Zatrzymała się nagle i
upadła na kolana.
Z wysiłku straciła przytomność.